Przehyyyba
Sobota, 11 czerwca 2011
· Komentarze(3)
Kategoria Beskid Sądecki
Mietek już jest na górze. Ja wyjeżdżam zza zakrętu, za mną stado dzikich much tylko czeka, żebym się zatrzymał. Leje się ze mnie pot, z mozołem wjeżdżam na górę. W końcu się udaje, jeszcze tylko kilka metrów! Yyy.. to tutaj?
Ale od początku. W sobotę koło południa dzwoni do mnie Mietek, żebyśmy jechali za godzinę na Przehybę. Hmmm, nie ma się za bardzo nad czym zastanawiać, dobra, jedziemy! Za niecałą godzinę wsiadamy do srebrnego wozu i pędzimy do Sącza. Z centrum tego pięknego miasta zaczynamy drogę w kierunku Wysokiego. Już za samym Sączem zaczyna się podjazd, który, jak ma się okazać, ciągnie się przez ok. 11 kilometrów. Gdzieś za Kaniną (nasza mapa już nie obejmowała tego terenu) skręciliśmy w lewo na zjazd w kierunku Golkowic. Ta droga jest świetna, cały czas lekko w dół, dobry asfalt, zero samochodów. W końcu znaleźliśmy się przy skrzyżowaniu będącym punktem początkowym podjazdu na Przehybę. Zaczyna się łagodnie, droga ciągnie się po wsiach, żeby po kilku kilometrach wjechać do lasu. Tam zabawa się zaczyna:) W okolicy 8 kilometra nachylenie sięga 10%, w najbardziej stromym momencie ma prawie 12%. Mietek, po pokrzepieniu mnie kilkoma kolarskimi sentencjami, ruszył przodem. Na najbardziej stromych odcinkach są chwile zwątpienia, ale nie da się zatrzymać nawet na chwilę do zaraz zlatuje się chmara much. Po wdrapaniu się na górę z morderczym wysiłkiem jest jednak rozczarowanie. Z punktu, gdzie kończy się asfalt właściwie nie ma żadnego widoku, żeby dostać się na samą górę, trzeba prowadzić rower przez około kilometr. A zatem po zrobieniu szybkich zdjęć ruszyliśmy z powrotem. Przy takim nachyleniu można się rozpędzić, ja najszybciej jechałem 64 na godzinę. Koniec końców dotarliśmy do Nowego Sącza przez Stary Sącz. Mietek mimo problemów ze wzrokiem dowiózł nas późnym wieczorem do domów. Bardzo ciekawy wypad, mimo mordęgi na podjeździe myślę, że było zdecydowanie warto. Piękne tereny.
A tu profil podjazdu
Ale od początku. W sobotę koło południa dzwoni do mnie Mietek, żebyśmy jechali za godzinę na Przehybę. Hmmm, nie ma się za bardzo nad czym zastanawiać, dobra, jedziemy! Za niecałą godzinę wsiadamy do srebrnego wozu i pędzimy do Sącza. Z centrum tego pięknego miasta zaczynamy drogę w kierunku Wysokiego. Już za samym Sączem zaczyna się podjazd, który, jak ma się okazać, ciągnie się przez ok. 11 kilometrów. Gdzieś za Kaniną (nasza mapa już nie obejmowała tego terenu) skręciliśmy w lewo na zjazd w kierunku Golkowic. Ta droga jest świetna, cały czas lekko w dół, dobry asfalt, zero samochodów. W końcu znaleźliśmy się przy skrzyżowaniu będącym punktem początkowym podjazdu na Przehybę. Zaczyna się łagodnie, droga ciągnie się po wsiach, żeby po kilku kilometrach wjechać do lasu. Tam zabawa się zaczyna:) W okolicy 8 kilometra nachylenie sięga 10%, w najbardziej stromym momencie ma prawie 12%. Mietek, po pokrzepieniu mnie kilkoma kolarskimi sentencjami, ruszył przodem. Na najbardziej stromych odcinkach są chwile zwątpienia, ale nie da się zatrzymać nawet na chwilę do zaraz zlatuje się chmara much. Po wdrapaniu się na górę z morderczym wysiłkiem jest jednak rozczarowanie. Z punktu, gdzie kończy się asfalt właściwie nie ma żadnego widoku, żeby dostać się na samą górę, trzeba prowadzić rower przez około kilometr. A zatem po zrobieniu szybkich zdjęć ruszyliśmy z powrotem. Przy takim nachyleniu można się rozpędzić, ja najszybciej jechałem 64 na godzinę. Koniec końców dotarliśmy do Nowego Sącza przez Stary Sącz. Mietek mimo problemów ze wzrokiem dowiózł nas późnym wieczorem do domów. Bardzo ciekawy wypad, mimo mordęgi na podjeździe myślę, że było zdecydowanie warto. Piękne tereny.
A tu profil podjazdu
Droga 28 z Nowego Sącza© ZygmuntA
Zjazd w kierunku Przyszowej© ZygmuntA
Sielanka© ZygmuntA
Na podjeździe na Przehybę© ZygmuntA